Do Marakeszu docieramy późnym popołudniem. Zanim uda nam się odnaleźć hotel błądzimy przez dobre pół godziny po południowej części najważniejszego i najciekawszego placu tego miasta. Mimo mojej genialnej orientacji w terenie, mapce z lokalizacją hotelu i GPSowi do naszej noclegowni musiał nas zaprowadzić miejscowy. Za opłatą rzecz jasna :) Zrzucamy bagaże, ogarniamy się chwilę i lecimy spowrotem na plac.
Przez Jamaa el Fna przewijalismy się dziennie kilkanaście razy, jednak tylko wieczorem ma on tak niesamowity klimat. Najważniejsze są oczywiści stragany z jedzeniem. Codziennie rozstawiane na nowo, oświetlane prostymi żarówkami, unoszące się z nich kłęby pary tworzą niesamowite otoczenie do konsumpcji. Zanim zdążył nas przyciągnąć zapach jedzenia każdorazowo uczyliśmy się asertywności odmawiając kelnerom-nagabywaczą w białych kitlach, którzy prawie nieomylnie zgadywali naszą narodowość. W końcu i tak musimy coś zjeść. Wybór nie jest łatwy, bo zjeść można tu wiele rzeczy, ale o tym na pewno będzie specjalny post. W końcu jednak siadamy i po złożeniu zamówienia w spokoju możemy podziwiać ten cały spektakl.
Poza restauracjami na Jamaa el Fna znaleźć można wiele najdziwniejszych rozrywek. Przez robienie tatuaży z henny, podziwianie tancerzy, małpek, zaklinaczy węży aż do łowienia gazowanych napojów specjalnymi wędkami. Wszystko po to by wydębnić z turysty worek dirhamów :)
Lowienie napojow specjalnymi wedkami? A-ha! ;))))
OdpowiedzUsuńNie do końca ogarnialiśmy jaki to ma sens, ale na porostawiane napoje coli, fanty itp. zarzucana była taka jakby wędka z opaską. Nie zauważyłam żeby komukolwiek udało się ruszyć czy przerwrócić tą butelkę, więc nie wiem co w tej zabawie było do wygrania ;)
Usuń