28 sierpnia 2015

Zakamarki Teatru Polskiego w Poznaniu

Jeśli w Poznaniu idę do teatru, to zazwyczaj pada na Teatr Polski. Powodów jest co najmniej kilka. 
Po pierwsze - genialna gra aktorska. Jak gra Michał Kaleta to idziemy w ciemno, on potrafi uratować nawet najgorszy scenariusz. Co lepiej po wielu spektaklach z jego udziałem, prowadzimy z Robciem jak prawdziwi koneserzy sztuki długie dyskusje o jego grze aktorskiej. Poza Kaletą lubimy Piotra Dąbrowskiego, Piotra Kaźmierczaka i Teresę Kwiatkowską. Potrafią dać czadu!
Po drugie - mały, kameralny teatr. Jestem ślepa, muszę siedzieć blisko sceny by wszystko dokładnie widzieć. W Teatrze Polskim nawet z daleka nie ma tragedii. Poza tym przy takiej niewielkiej widowni nie czuję się jak bydło wtłoczona w wielką salę jak np. w Teatrze Nowym w Poznaniu :) 
Po trzecie - ceny. Wychodzę z założenia, że za dobre spektakle trzeba odpowiednio zapłacić. Jednak z Teatrem Polskim nie do końca jest to prawda. Bardzo podoba mi się to, że na swoim fejsowym profilu puszcza info o promocjach czy odwołanych rezerwacjach grupowych i można kupić bilety w takich magicznych cenach jak 15 zł.  A skoro pracuję prawie po sąsiedzku, to już sama nie wiem, ile razy udało mi się takie zdobyć :)
Po czwarte - stosunek jakości do ceny! Tu to jest mistrzostwo. Teatr - przy tak małej sali czujesz, że grupka aktorów gra dla Ciebie. Kino - wielka sala, film równie dobrze możesz sobie oglądnąć w każdym innym miejscu i tego poczucia, że aktor gra dla Ciebie nigdy nie uświadczysz. Różnica w cenach? Kino + zestaw obżartucha zawsze wyjdzie drożej. Teatr czy kino? Dla mnie wybór jest prosty.

No to już wiecie, dlaczego lubię Teatr Polski. To teraz wiadomo, co robię jak znajduję info, że portal Poznań Nasze Miasto organizuje photoday i można iść poszwędać się po całym budynku teatru. Oczywiście zgłaszam się jak najszybciej :)  Takim oto sposobem spędzam sobotni, majowy poranek i mam full energii na całą resztę weekendu! 



Pierwszą niespodzianką było przewodnik wycieczki - Piotr Kaźmierczak we własnej osobie! Aktor opowiadał o pracy w teatrze i odpowiadał na szereg pytań. Spośród aktorów obecny był Mariusz Adamski (gościu w kurtce moro na środku foty), który wydawał się ciutek zestresowany taką ilością ludzi biegającymi po teatrze :]


Jeśli zwiedzać teatr, to od razu uderzać tam gdzie zwykły śmiertelnik się nie dostanie. W ruch poszła piwnica i kulisy. Nawet nie wyobrażacie sobie jaka masa rzeczy się tam znajduje! Miałam wrażenie, że znaleźć można dosłownie wszystko :)





Pierwsze wejście na scenę! Teraz już wiem, jaki widok mają aktorzy.


Rekwizyty do "Demografii" bardzo pedantycznie poukładane. 
W ogóle fajnie wyszło, że dzień przed zwiedzaniem teatru, byliśmy właśnie na tym przedstawieniu :)


Atrakcją była możliwość wejścia do garderoby. Luksusów rodem w Hollywood to tam nie znalazłam. Dość skromnie, albo wręcz ubogo się ona prezentowała... Za to jednak miała fajne lampy - żarówki. Takie jak w mojej kolorowej łazience!









Jak bardzo z wysoka można spojrzeć na scenę? Wystarczająco by bać się zejść po drabinie z góry na dół.




A na samej górze, pod sufitem takie oto cuda się mieszczą. Nazwy tego pomieszczenia nie mogę sobie niestety przypomnieć.




Wiem jak to jest mieć w ręku sztuczny śnieg. Prawdziwy jest jednak fajniejszy.



Pozowanko z sympatycznym przewodnikiem wycieczki :)



Zazdrościłam tej kobitce takiej sesji zdjęciowej. Zdecydowanie chciałabym taką! 









Przekonaliśmy się jak widać spektakl z wyższych poziomów. I nie planujemy nigdy kupić takich biletów. 
Parter, miejsca na środku, gdzieś z przodu są najlepsze! :)




Teatr ma swój schron. A w nim podziwiać można mechanizm (poniższa fotka), który umożliwia obracanie sceny. 







Niestety tyle czasu zeszło nam w głównym budynku, że na Malarnię już się nie załapaliśmy. 
Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś uda mi się zaglądnąć za te kulisy :)


23 sierpnia 2015

Rzymski mix

Dzisiaj będzie Rzym, a z nim totalny mix fot i kilka luźnych myśli :) Weekend w stolicy Włoch był dla mnie dużą niespodzianką. Zawsze gdy dużo się nie spodziewam po jakimś miejscu, okazuje się, że właśnie tam mi się podoba. Moje wcześniejsze doświadczenia z włoskimi klimatami ograniczały się do Wenecji, gdzie byłam dwa razy, raz latem i raz zimą. Nie wiem czy warto w ogóle porównywać Wenecję z Rzymem (chyba nie bardzo), ale jedno co siedziało w mojej głowie przed wyjazdem, to przeświadczenie, że w Rzymie będzie większy syf. Tłumy ludzi = masa śmieci. W sumie byłam bardzo zdziwiona, że nie jest tak źle :)


Do Rzymu dolatujemy przed północą. Był to mój pierwszy lot, który odbywał się w ciemnościach! Widoki przypadły do gustu :)


Do Rzymu zabraliśmy moją Mamuśkę. Okazja do pierwszego wspólnego zdjęcia nadarzyła się już w hotelowej windzie. Była ona tak malutka, że tylko 2 osoby, jedna stojąca za drugą, są w stanie w nią się zmieścić. Po wyspaniu się, pierwsze kroki skierowaliśmy do baru w sąsiedztwie, gdzie zjedliśmy na śniadanko pyszne panini. Zapiliśmy je oczywiście wyśmienitą, włoską kawą :)





Jedną z fajniejszych rzeczy w Rzymie to drzewa. Wielkie sosny pinie, których korony są jak zielone obłoczki. :)




Włosi wiedzą co to oszczędność miejsca w przestrzeni miast. Do użytkowania małych aut przekonali się, jak widać powyżej, już dawno.



Słynne Pizzarium (Bonci?) niedaleko Watykanu. Byliśmy i się dobrze najedliśmy :) Lokal jest niewielki i nie przystosowany do jedzenia wewnątrz. Jeszcze większy ból, że w okolicy nie ma żadnego miejsca, gdzie można byłoby się rozsiąść i zajadać... Jednak w obliczu smacznej pizzy pogodziliśmy się z takimi niedogodnościami :)




Schody hiszpańskie giną w tłumie ludzi. Mnie zaintrygowała jednak bardzo billboard na maskującej siatce rusztowaniu... Nie rozumiem takich koszmarów. 



Szczęście do remontów nas nie opuszczało. Fontanna di Trevi w cząstkowej okazałości nie robiła wrażenia. Plusik, że zrobili kładkę dla turystów. Minusik, że każde zatrzymanie na fotkę wiązało się z nieprzyjemną obecnością ochroniarza/poganiacza.






Rzym fontannami stoi. Duży plusik za to!





Bez makaronu się nie mogło obyć. Był pyszniutki :)










Nasza wizyta zbiegła się z Maratona di Roma 2015. Już na lotnisku zauważyliśmy podejrzaną ilość chudych ludków w sportowych ciuchach. Mijaliśmy ich w Watykanie, aż w końcu trochę im pokibicowaliśmy na ulicach. Szacuneczek za bieg w ulewę!









Wieczór przed wylotem spędziliśmy w żydowskiej dzielnicy. Urokliwe miejsce, fajne sklepiki, sielankowy klimat, dużo knajpek, mało turystów i masa lokalsów. Czego chcieć więcej? :)



Marzyliście zjeść kiedyś prawdziwe włoskie tiramisu? Ja tak. Marzenie zrealizowałam, ale później było bardzo źle. Musiało być L4.
Rzymskie tiramisu niszczy. Strzeżcie się! 




architektura (8) art (6) bieganie (2) Bułgaria (2) Chorwacja (1) Czechy (6) Dania (2) Deutschland (9) dolnośląskie (20) dziwy (2) Estonia (1) etno (2) event (9) film (5) Francja (7) góry (34) Grudziądz (16) Gruzja (6) Islandia (11) jesień (12) kajak (2) Karkonosze (5) koty (8) kuchnia (3) kujawsko-pomorskie (18) lato (8) Litwa (1) lubelskie (1) Łotwa (1) łódzkie (1) majówka (8) małopolskie (9) Maroko (14) mazowieckie (5) narty (10) okolice Poznania (5) party (2) PKP (2) podlaskie (12) pomorskie (7) Portugalia (14) Poznań (43) R. (20) rodzinka (6) Rosja (24) rower (17) rozkminki (9) Rumunia (3) samo życie (42) Słowenia (1) sport (10) szkolenia (1) Szwecja (1) śląskie (1) świętokrzyskie (6) Tatry (6) Toruń (3) UK (10) Ukraina (2) warmińsko-mazurskie (3) wielkopolskie (7) wiosna (8) Włochy (6) zachodniopomorskie (2) zamki (6) zima (16) zwierzaki (7)

Archiwum bloga

Obserwatorzy