23 lipca 2013

Pierwsze urodzinki Biegaczki :)

Po zeszłorocznym osiągnięciu wagi krytycznej postanowiłam się pozbierać do kupy i wrócić do bardziej aktywnego trybu życia. Najłatwiejszym i najszybszym sposobem zbijania kilogramów wydawało mi się bieganie. Dorzucając do tego fakt, że posiadałam wszystko co wówczas potrzebowałam czyli wygodny dresik, bluzeczka, sportowy staniczek i dobre buty do biegania (prawie nówki Nike, które przeleżały tylko jakieś 3 lata w szafie :D ), bieganie wydawało się najlepszym i najbardziej ekonomicznym rozwiązaniem.


Przygodę z bieganiem rozpoczęłam od bardzo krótkiego i oczywiście za szybkiego tuptania. Treningi musiały się odbywać późną wieczorową porą. Tak, aby moja postura monstrum nie przerażała ewetualnych spacerowiczów w parku. Po ok. 20 minutach byłam już wykończona i gotowa na leżenie w wannie przez kolejne 20 minut. Planowałam biegać co drugi dzień. Szybko jednak odkryłam, że na początku jest to niemożliwe. Moje łydki po upływie 2 dni nadal nie były w stanie dojść do siebie i bolały nieziemsko gdy zaczynałam bieganie.  

Z każdym tygodniem było jednak coraz lepiej! Przyzwyczaiłam się do jednostajnego wysiłku i nauczyłam odpowiednio oddychać. Moje łydki przestały mi doskwierać. Biegałam coraz dłużej i dłużej. Biłam swoje pierwsze rekordy! Przez pierwszy miesiąc świetnym motywatorem była pełna wersja Endomondo (rok temu jeszcze całkowicie darmowa) umożliwiająca porównywanie rezultatów nawet na bardzo krótkich dystansach. Podziwianie progresu na wykresikach było potreningowym obowiązkiem. Po miesiącu odbyłam swój pierwszy ponad pół godzinny bieg. Dystanse 2-2,5 km zastąpiłam na 3-4,5 km tuptania. Kolejną dużą radochę miałam, gdy po upływie 1,5 miesiąca - przebiegłam 5 km. 

Największym kamieniem milowym było 10 km! Był już listopad, totalnie ciemny wieczór (władze Poznania wpadły wówczas na genialny pomysł oszczędności i przez pierwszą godzinę po zmroku nie włączały oświetlenia w mniej uczęszczanych miejscach), a ja wyszłam jak zwykle pobiegać. Po 5 km czułam się doskonale i nie chciało mi się już kończyć. Postanowiłam, że jeżeli tak dobrze będę się czuła w momencie pokonania 7 km, to przebiegnę pierwsze 10 km ciągłego biegu w moim życiu. Po 1 godzinie i 16 minutach dokonałam dzieła :))))   

Najfajniejszym okresem w mojej dotychczasowej biegowej karierze była zima! Śnieg, mróz i puste parkowe alejki tworzyły idealne warunki. Często ubrana jak misio człapałam po śniegu, pokonywałam zaspy niczym prawdziwe przeszkody. I co najważniejsze nigdy nie byłam ubrana za ciepło! Z łatwością zachowywałam optymalną termikę ciała - gdy zaczynałam marznąć, to po prostu biegłam szybciej.


Wraz z nadejściem wiosny ilość przebiegniętych km systematycznie wzrasta. Biegam dalej, przez co dłużej. Lubie stan, kiedy przestaję myśleć o tym ile km przebieglam, że coś mnie uwiera, że się spociłam. Takie przełamanie jest najczęściej w okolicach 5 km. Wtedy czerpię czystą radość z samego faktu, że biegnę :)

Od wiosny ze wzmożoną siłą dręczy mnie katar alergiczny. Ilość zużytych chusteczek momentami aż mnie przerażała. Były momenty, gdy na dłuższe wybieganie brałam sakiewkę/nerkę wypełnioną po brzegi chusteczkami. Letnie upały przyniosły kolejną niespodziankę - niewydolność układu krążenia. Kiedy zdaży mi się biegać w środku upalnego dnia palce od rąk potrafią spuchnąć tak, że odechciewa się wszystkiego. A biegania na samym początku. Wówczas walczę ze sobą i robię interwały. Marsz, spirnt, marsz, sprint i tak do samego końca zaplanowanej trasy  :)


W czerwcu spełniłam jedno z moich biegowych marzeń - ukończyłam pierwszy w moim życiu bieg przełajowy! Dostałam pamiątkowy medal, który dołożyłam do moich sportowych nagród. I nabrałam ochoty na więcej. W tym roku marzy mi się ukończyć półmaraton. Przed tym jednak planuję wziąć udział w ColorFun w Warszawie i solidnie wymazać się farbą!  :)))))))))))))


Liczbowe podsumowania pierwszego roku biegania wygląda następująco:
- 431 przebiegniętych kilometrów,
- 54 h 8 min 30 sek spędzonych na treningach,
- 47.259 spalonych kalorii.

14 lipca 2013

Zza Wisły wieczorową porą

Spontanicznie wybrałam się na punkt widokowy, z którego rozciąga się widok na grudziądzką starówkę. Następnym razem zaopatrzę się w statyw i środek na komary. Te małe gnojki nie mają litości w tym roku!

2 lipca 2013

New amazing trip!

Planowany od wielu miesięc, w końcu nabiera realnych kształtów. Chociaż słowo "planowany" to na dzień dzisiejszy jeszcze duże słowo. Napierw powstało marzenie mojego ojca, później było uświadomienie Staruszka, że nie trzeba kupić wycieczki za 20 tys., tylko zorganizować wszystko samemu, a będzie dużo taniej. Na fajne wyjazdy nie trzeba mnie długo namawiać, więc podjęłam się organizacji w zamian za sponsoring wyjazdu. Poza tym Staruszek pewnie się cieszy, że ma z kim jechać :) Początkowo byłam bez większego entuzjazmu, ale im bliżej daty wyjazdu, tym cieszę się coraz bardziej. Najpierw dorwałam stosunkowo tanie bilety lotnicze, później przystąpiłam do załatwiania wiz. Chociaż wydaje mi się, że ta kolejność nie była do końca przemyślana. :P A kilka dni temu po sporych trudnościach udało mi się zakupić bilety na główną atrakcję wyjazdu - kolej transyberyjską! Za miesiąc jadę do Rosji :)))))))

Ogólnie plan jest dość prosty. Wylot z Warszawy, kilka dni w Moskwie, podróż koleją transyberyjską do Irkucka, jakiś tydzień bujania się po nadbajkalskich cudach, a ostatecznie powrót samolotem do Berlina, później do PL. Mam jeszcze miesiąc, a sporo do zrobienia. Najbliższy czas spędzę na czytaniu przewodników, nauce podstaw rosyjskiego i zakupie ekwipunku dla Tatuśka. W końcu to jego pierwsza daleka i długa podróż od wielu lat :)


Dziś kilka praktycznych informacji, które już przerobiłam i mam za sobą.

Bilety lotnicze
Kombinowałam od wielu miesięcy, jakby to zrobić najtaniej. W rezultacie do Moskwy lecę z Warszawy linią łotewską AirBaltic (ok. 130 euro/os., w tym dokupiony bagaż nadawany) z przesiadką w Rydze. Bilet powrotny z Irkucka do Berlina, z przesiadką w Moskwie kupiłam na stronie AirBerlin (ok. 1310 zł/os.), ale operatorem lotu z Irkucka do Moskwy jest S7 Siberia Airlines. Bilety kupiłam ponad 4 miesiące przed wylotem, więc ich łączny koszt to niecałe 2000 zł. Tańszych opcji nie znalazłam i nie wiem czy istnieją :)

Wiza rosyjska
Początkowo chciałam załatwić ją w Poznaniu. W rezultacie wizę załatwiłam w Gdańsku - tam gdzie powinnam, bo obowiązuje rejonizacja (zgodnie z miejscem zameldowania). Podczas pierwszych przymiarek (załatwianie ubezpieczenia i vouchera turystycznego) w Poznaniu dowiedziałam się, że zdecydowanie łatwiej dostać wizę w Gdańsku. Podobno znane są przypadki celowych przemeldowań. Uzbrojona w takie informacje, wolałam nie kombinować i wniosek wizowy zawieść do Gdańska. 
Nie do końca świadoma co i jak, wniosek wypeniłam sama. Były błędy, ale bez problemu poprawione zostały w gdańskim centrum wizowym przez osobę go przyjmującą (Rosjanka płynnie mówiąca po polsku, zdradziło ją wyłącznie nazwisko). Jedyna rzecz, która mnie zaskoczyła, to konieczność posiadania pełnomocnictwa notarialnego w przypadku załatwiania wizy dla innej osoby. W przypadku osoby z rodziny wystarczył zwykły dokument podpisany przez mojego ojca i mój akt narodzin! Oba dokumenty zeskanowałam i dosłałam po powrocie. :)   
Tydzień po złożeniu wniosku, bez problemu odebrałam paszporty z wizami. Wówczas było już pewne, że nie ma odwrotu i Rosja na nas czeka :)

Bilet na kolej transyberyjską 
Bilety kupić można najwcześniej 45 dni przed datą podróży. Uzbrojona w przewodnik (klik) postanowiłam nie korzystać z pośrednika i wszystko załatwić sama, za pomocą karty kredytowej Roberta. I wszystko było pięknie, aż do momentu płatności (jedynej rzeczy, którą nie mogłam przećwiczyć wcześniej). Teoretycznie wystarczyć powinna zwykła karta kredytowa. W praktyce  (po 4 godzinach prób) okazało się, ze trzeba mieć kartę z zabezpieczeniem 3D Secure. W międzyczasie były telefony do banku polskiego, a później banku rosyjskiego (odpowiedzialny za płatności na stronie internetowej). Zabezpieczenia 3D Secure nie oferuje mbank, więc Robcio nie mógł zrealizować transakcji. Na szczęście przypadkiem wyczytałam, że to zabezpieczenie nie musi być wcale do karty kredytowej, a  może być również do zwykłej karty do konta. Można ja także zdobyć bez problemu (czyli przez interenet) w WBK. Odkrycie takich istotnych informacji, po kilku godzinach umożliwiło ostatecznie dokonanie zakupu upragnionych biletów :))) 
Koszt biletu Moskwa - Irkuck w klasie plackarta: 6235 rubli/os (ok. 626 zł). 

Przedsmak Rosji mieliśmy podczas próby nawiązania kontaktu z bankiem rosyjskim. 
Połączenie 1. 
Robcio: Hello. Do you speak English?
Bank: beep beep beep [rozłaczył się]

Połączenie 2.
Robcio: Hello. Do you speak English?
Bank: Ja gawari pa ruski. [tak brzmiało ze słyszenia]
Robcio: Could I talk to somebody, who speaks English?
Bank: Ja gawari tolko pa ruski! [wykrzyczane] beep beep beep [rozłączył się]

Wszystko wskazuje na to, że będzie ciekawie. W tym tygodniu zaczynam naukę rosyjskiego ;))))

architektura (8) art (6) bieganie (2) Bułgaria (2) Chorwacja (1) Czechy (6) Dania (2) Deutschland (9) dolnośląskie (20) dziwy (2) Estonia (1) etno (2) event (9) film (5) Francja (7) góry (34) Grudziądz (16) Gruzja (6) Islandia (11) jesień (12) kajak (2) Karkonosze (5) koty (8) kuchnia (3) kujawsko-pomorskie (18) lato (8) Litwa (1) lubelskie (1) Łotwa (1) łódzkie (1) majówka (8) małopolskie (9) Maroko (14) mazowieckie (5) narty (10) okolice Poznania (5) party (2) PKP (2) podlaskie (12) pomorskie (7) Portugalia (14) Poznań (43) R. (20) rodzinka (6) Rosja (24) rower (17) rozkminki (9) Rumunia (3) samo życie (42) Słowenia (1) sport (10) szkolenia (1) Szwecja (1) śląskie (1) świętokrzyskie (6) Tatry (6) Toruń (3) UK (10) Ukraina (2) warmińsko-mazurskie (3) wielkopolskie (7) wiosna (8) Włochy (6) zachodniopomorskie (2) zamki (6) zima (16) zwierzaki (7)

Obserwatorzy