Jak ugryźć Gruzję? Im więcej wyczytałam, tym mniej wiedziałam. Mając zaledwie tydzień biłam się z myślami, w którym kierunku ruszyć. Swenetia? Kachetia? Borżomi? a może popularne Kazbegi? Tylko Tbilisi było obowiązkowe. W końcu postanowiłam nie walczyć z czasem i się w Gruzji polenić. Zobaczyć kilka miejsc, ale być z tego zadowolona. Ponadto bardzo się cieszę, że udało mi się odespać wcześniejsze tygodnie zapieprzu :)))
Po Gruzji spodziewałam się tylko wschodniego klimat. I go zdecydowanie dostałam. Tyle tylko, że w wersji super nice, jaką kiedykolwiek indziej nie doświadczyłam. Rosjanie i Ukraińcy w gościnności zdecydowanie przegrywają z Gruzinami. Już na
fejsiku (klikać i follować!) wspominałam, że rząd gruziński przywitał nas butelką wina. Kontrola paszportowa na lotnisku, dajesz paszport, dostajesz uśmiech i wino. Czy nie piękny sposób na promocję kraju? Ale było wiele innych miłych sytuacji. Generalnie każdy zapytany pomaga jak może, kasują za Was bilety w busikach, darują pieczywo, częstują tym, co mają i co najlepsze próbują nawiązać kontakt nawet jak widzą, że totalnie nie pojemaju, co mówią. Znasz rosyjski = jesteś wygrany. Nie znasz, bardzo tego żałujesz.
Dogadać można się oczywiście wszędzie. Po angielsku śmigają młodzi, starsi znają podstawowe słowa i też coś zrozumieją. Dorzucając do tego rosyjskie słówka takie jak: skolka, adin, dwa, da, niet itp. jesteś w stanie ogarnąć na serio chyba wszystko.
Ale do rzeczy. Co zrobiliśmy w Gruzji? W skórcie:
1. Kutaisi - przylecieliśmy i odlecieliśmy, posmakowaliśmy czaczy (gruzińska wóda), dostarczyliśmy pewnemu Gruzinowi dokumenty do pracy w PL, odkryliśmy świetną piekarnię, poznaliśmy grupę polskich alpinistów, kilku Gruzinów, przeszliśmy miasto z buta, udzieliliśmy pierwszego w życiu wywiadu.
2. Tbilisi - nachodziliśmy się stromymi uliczkami, poznaliśmy Matkę Gruzję, najedliśmy się w kultowej jadłodajni Racha, pozwiedzaliśmy kościoły, przeszliśmy most podpaskę, podglądaliśmy życie wielkomiejskie.
3. Gruzińska Droga Wojenna - przejechaliśmy, podziwialiśmy widoki, tunele i organizację ruchu,
4. Kazbegi - zobaczyliśmy Kazbek, kupiliśmy 5-litrowy baniak domowego wina, wdreptaliśmy na górkę z pocztówkowym kościółkiem,
5. Mccheta - uprawialiśmy kościołozwiedzanie, poznaliśmy Funfla, najedliśmy się i wyspaliśmy.
Na początek pojedziemy widoczkami czyli Gruzińska Droga Wojenna. To taka trasa z Tbilisi prosto na północ do Rosji. Kiedyś miejsce walk, obecnie uważana za jedną z najważniejszych atrakcji turystycznych Gruzji. Na jej końcu, tuż przed granicą jest wioska Kazbegi. Szczerze: dupy nie urywa. Górskie widoki zawsze cieszą oko, więc trasa mija dość przyjemnie. Co ciekawe w środku stycznia śniegu wcale tak wiele nie było. Gdy czytałam jakieś relacje, to momentami powątpiewałam czy tam jechać, bo co jak zasypie drogę? Jednak nic z tych rzeczy. Najwięcej śniegu w rejonie Gudauri, jednym z trzech kurortów narciarskich w Gruzji. W innych miejscach mniej, dlatego pierwszego dnia byłam ciutek zawiedziona. Robcio się uszkodził przed wyjazdem, więc w Gudauri nie testowaliśmy tras. Ale wyglądało dość ciekawie. Minusem ośrodka są wysokie ceny noclegów, więc zdecydowanie warto poszukać kwaterę w sąsiednich miejscowościach.