Dzisiaj będzie Rzym, a z nim totalny mix fot i kilka luźnych myśli :) Weekend w stolicy Włoch był dla mnie dużą niespodzianką. Zawsze gdy dużo się nie spodziewam po jakimś miejscu, okazuje się, że właśnie tam mi się podoba. Moje wcześniejsze doświadczenia z włoskimi klimatami ograniczały się do Wenecji, gdzie byłam dwa razy, raz latem i raz zimą. Nie wiem czy warto w ogóle porównywać Wenecję z Rzymem (chyba nie bardzo), ale jedno co siedziało w mojej głowie przed wyjazdem, to przeświadczenie, że w Rzymie będzie większy syf. Tłumy ludzi = masa śmieci. W sumie byłam bardzo zdziwiona, że nie jest tak źle :)
Do Rzymu zabraliśmy moją Mamuśkę. Okazja do pierwszego wspólnego zdjęcia nadarzyła się już w hotelowej windzie. Była ona tak malutka, że tylko 2 osoby, jedna stojąca za drugą, są w stanie w nią się zmieścić. Po wyspaniu się, pierwsze kroki skierowaliśmy do baru w sąsiedztwie, gdzie zjedliśmy na śniadanko pyszne panini. Zapiliśmy je oczywiście wyśmienitą, włoską kawą :)
Do Rzymu dolatujemy przed północą. Był to mój pierwszy lot, który odbywał się w ciemnościach! Widoki przypadły do gustu :)
Do Rzymu zabraliśmy moją Mamuśkę. Okazja do pierwszego wspólnego zdjęcia nadarzyła się już w hotelowej windzie. Była ona tak malutka, że tylko 2 osoby, jedna stojąca za drugą, są w stanie w nią się zmieścić. Po wyspaniu się, pierwsze kroki skierowaliśmy do baru w sąsiedztwie, gdzie zjedliśmy na śniadanko pyszne panini. Zapiliśmy je oczywiście wyśmienitą, włoską kawą :)
Jedną z fajniejszych rzeczy w Rzymie to drzewa. Wielkie sosny pinie, których korony są jak zielone obłoczki. :)
Włosi wiedzą co to oszczędność miejsca w przestrzeni miast. Do użytkowania małych aut przekonali się, jak widać powyżej, już dawno.
Słynne Pizzarium (Bonci?) niedaleko Watykanu. Byliśmy i się dobrze najedliśmy :) Lokal jest niewielki i nie przystosowany do jedzenia wewnątrz. Jeszcze większy ból, że w okolicy nie ma żadnego miejsca, gdzie można byłoby się rozsiąść i zajadać... Jednak w obliczu smacznej pizzy pogodziliśmy się z takimi niedogodnościami :)
Schody hiszpańskie giną w tłumie ludzi. Mnie zaintrygowała jednak bardzo billboard na maskującej siatce rusztowaniu... Nie rozumiem takich koszmarów.
Szczęście do remontów nas nie opuszczało. Fontanna di Trevi w cząstkowej okazałości nie robiła wrażenia. Plusik, że zrobili kładkę dla turystów. Minusik, że każde zatrzymanie na fotkę wiązało się z nieprzyjemną obecnością ochroniarza/poganiacza.
Rzym fontannami stoi. Duży plusik za to!
Bez makaronu się nie mogło obyć. Był pyszniutki :)
Nasza wizyta zbiegła się z Maratona di Roma 2015. Już na lotnisku zauważyliśmy podejrzaną ilość chudych ludków w sportowych ciuchach. Mijaliśmy ich w Watykanie, aż w końcu trochę im pokibicowaliśmy na ulicach. Szacuneczek za bieg w ulewę!
Wieczór przed wylotem spędziliśmy w żydowskiej dzielnicy. Urokliwe miejsce, fajne sklepiki, sielankowy klimat, dużo knajpek, mało turystów i masa lokalsów. Czego chcieć więcej? :)
Marzyliście zjeść kiedyś prawdziwe włoskie tiramisu? Ja tak. Marzenie zrealizowałam, ale później było bardzo źle. Musiało być L4.
Rzymskie tiramisu niszczy. Strzeżcie się!
Rzymskie tiramisu niszczy. Strzeżcie się!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz