9 września 2013

Transsybirem do Irkucka

Odbycie podróży koleją transsyberyjską jest dość popularnym marzeniem bardzo wielu osób. Zarówno tych podróżujących często i tych podróżujących bardzo rzadko. Zbieg rodzinnych okoliczności (marzenie Staruszka) sprawił, że taka podróż stała się dla mnie rzeczywistością. Rozczarować muszę jednak tych, którzy myślą, że przejazd koleją odmieni ich życie. Na każdego chyba nie działa. Mojego nie odmienił. Przynajmniej do dziś nie widzę żadnych znaczących rezultatów. Widocznie 4 dni spędzone na trasie Moskwa - Irkuck to dla mnie za mało na ogarnięcie spraw życiowych :)))

Mimo tego "niedociągnięcia", przyznać muszę, że podróż transybirem ma spory urok. Przede wszystkim uświadamia się wielkość, a raczej ogrom Federacji Rosyjskiej. Jedzie się, jedzie i jedzie. Krajobraz zmienia się bardzo powoli, więc często dopiero po dłuższej chwili człowiek orientuje się, że coś niepostrzeżenie zmieniło się za oknem.

Sympatyczne jest odizolowanie od pośpiechu. Nagle nie ma się gdzie spieszyć, bo czasu jest aż za dużo. Można nadrobić wiele czytelniczych zaległości, ucinać drzemki o każdej porze dnia czy też siedzieć lub leżeć i robić nic. Moją strategią na przetrwanie 4 dni w wagonie sprowadziłam do całkowitego wyłączenia myślenia o jego upływie. Skończyło działać 12 h przed dojazdem do celu, więc chyba nie tak źle :)

Podczas podróży transybirem można przetestować prawdziowość powiedzenia "co cię nie zabije, to cię wzmocni". Sprawdza się szczególnie odnośnie włosów, które z każdym dniem są coraz łatwiejsze do ułożenia. Kleją się same do siebie, więc chwila, moment i jest wytrzymały koczek. Jako dumna posiadaczka włosów przetłuszczających się, nowo utworzoną warstwę ochronną szybko ochrzciłam nazwą "masełko". Co prawda przy pierwszej kąpieli zmywałam ją 3 razy (2 razy pewnie by wystarczyło), ale piękny wygląd włosów (ta puszystość!) pozostał na kolejne kilka dni. Okazuje się, że naturalny, swojski łój stanowi najlepszą odżywkę! Na pewno 4 dni bez porządnego mycia jest ciekawym doświadczeniem :)

Trafiła nam się całkiem ekipa w "przedziale". Dwoje Sybiraków (rodzeństwo), którzy nie byli w rodzinnych stronach od 8 lat! Sława (brat) żyje w Doniecku na Ukrainie, a Ola (siostra) w Moskwie. Byli bardzo komunikatywni, więc mój Staruszek korzystał do woli z możliwości szlifowania swojego spolszczonego ruskiego. Podróżował z nami również jeden dziadek, który okazał się być godnym rywalem w szachy dla Staruszka. Osobiście zauroczyła mnie rosyjska nazwa szachów czyli szach-maty. A warcaby po rosyjsku to szaszki. W wojnie polsko-ruskiej zwycięstwo było nasze!




Pierwsze piwko!


Pierwsza wódeczka!


I pierwszy wschód słońca! Następne już przesypiałam :))))))


Handel na peronach kwitnie. Na mniejszych stacjach rządzili drobni handlarze, na tych większych zakupy możliwe były jedynie w kioskach. W ciągu dnia były conajmniej 2 dłuższe postoje trwające ponad 30 minut. Nie było więc większego problemu z uzupełnianiem zapasów. 









A teraz zapraszam na krótki filmik. Polecam zmienić rozdzielczość na wyższą :)


7 komentarzy:

  1. Z kim ty byłaś w tej podróży? Nie z ukochanym?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tym razem z moim ojcem - Staruszkiem. Roberta zostawiłam w PL :)

      Usuń
  2. To nie byla woda, boskie :D
    Cudnie po prostu, no!

    OdpowiedzUsuń
  3. Wodka wodka wodka i się jedzie ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. a ja też bym chętnie pojechała. nie jest to wielkie marzenie, po prostu - pojechałabym.
    jest coś rozczulającego w tych mini szach matach ;)
    swoją drogą, naprawdę nie ma tam gdzie umyć głowy? zawsze sobie wyobrażałam (ciężko mi stwierdzić na jakiej podstawie), że na luzaku w plackartach można wziąc prysznic czy coś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za tymi szach matami jeżdziłam po całym Grudziądzu kilka godzin przed wyjazdem. I nie tak łatwo takie gówno było znaleźć ;]
      A co do mycia włosów... niestety nie ma takiej opcji. W sumie było to idealne miejsce by wypróbować szampon w proszku, ale zwyczajowo za późno się ogarnęłam. Rozważałam opcję zakupu 5 litrowego baniaka i podjęcia próby mycia w toalecie. Ale miałam jakieś przeczucie, że strażniczka wagonu by się wkurwiła za bardzo na jedynych obcokrajowców w wagonie. Zostałam więc tylko przy chusteczkach dla bobasów ;)

      Usuń


architektura (8) art (6) bieganie (2) Bułgaria (2) Chorwacja (1) Czechy (6) Dania (2) Deutschland (9) dolnośląskie (20) dziwy (2) Estonia (1) etno (2) event (9) film (5) Francja (7) góry (34) Grudziądz (16) Gruzja (6) Islandia (11) jesień (12) kajak (2) Karkonosze (5) koty (8) kuchnia (3) kujawsko-pomorskie (18) lato (8) Litwa (1) lubelskie (1) Łotwa (1) łódzkie (1) majówka (8) małopolskie (9) Maroko (14) mazowieckie (5) narty (10) okolice Poznania (5) party (2) PKP (2) podlaskie (12) pomorskie (7) Portugalia (14) Poznań (43) R. (20) rodzinka (6) Rosja (24) rower (17) rozkminki (9) Rumunia (3) samo życie (42) Słowenia (1) sport (10) szkolenia (1) Szwecja (1) śląskie (1) świętokrzyskie (6) Tatry (6) Toruń (3) UK (10) Ukraina (2) warmińsko-mazurskie (3) wielkopolskie (7) wiosna (8) Włochy (6) zachodniopomorskie (2) zamki (6) zima (16) zwierzaki (7)

Archiwum bloga

Obserwatorzy