Nad jezioro Myvatn docieramy popołudniem. Tego dnia mamy za sobą już rejs w poszukiwaniu wielorybów, próbę zgubienia gps'a (zgadnijcie kto zostawia taki sprzęt na dachu auta?), zjedzenie kurczaka z rożna (rarytas dla bogatych) i generalnie jesteśmy naładowani emocjami. W głębi ducha wiemy, że przydałaby się nam 2-godzinna podróż autem dla uspokojenia, ale zanim się obejrzeliśmy, to już stoimy na zastygłej lawie i patrzymy na stożki kraterów rozlokowane w okolicach jeziora.
Nazwa Myvatn oznacza "jezioro meszek". Czym jest atak meszek dowiadujemy się chwilę później, gdy docieramy do położonego w jego sąsiedztwie błękitnego jeziorka powstałego jako skutek uboczny elektrowni geotermalnej. Widoki są boskie, więc trochę czasu spędzamy na kontemplacji krajobrazu, zjadając muszki jak żaby. Zazwyczaj uważamy się za twardych, ale tym razem inni turyści są "twardsi" i podchodzą tak blisko miejsc wyrzutu wrzącej wody, że mnie parzy na samą myśl.
Region jeziora Myvatn to obszar intensywnych zjawisk wulkanicznych. Nigdzie indziej na Islandii nie znajdzie się więcej kraterów, pól lawy, gorących źródeł czy kociołków błotnych. O tym, jakie fajne, kolorowe, bulgoczące i śmierdzące są kociołki błotne przekonałam się już pierwszego dnia pobytu na Islandii, odwiedzając Seltun. Po tygodniu podróży, właśnie w tu trafiamy na kolejne, podobne miejsce. Tym razem jest ono jednak większe i bardziej widowiskowe. Rzucając okiem na okolicę od razu stwierdziłam, że Seltun to pikuś przy Hverarondor Hverir.
Atrakcji wciąż mało? No to kilka km i mamy obszar Krafli. Jeśli w młodości uczyliście się pilnie geografii, to na bank wiecie, że Krafla to wulkan, który wielokrotnie wybuchał w latach 70. i 80. XX w., dając przy tym niezłe widowiska! Obecnie nie ma fajerwerków, ale są piękne widoki ze zboczy wypełnionego wodą krateru Viti.
Powalona widokami, umyka mi dymiące się pole lawowe Leirhnjúkur. Nie umyka mi jednak wizyta w Myvatn Natural Bath, gdzie przez 3 godziny wygrzewamy się w cieplutkich, turkusowych wodach sącząc smaczne, islandzkie piwko. Jest to doskonała alternatywa dla Blue Lagoon, bo kosztuje zaledwie połowę magicznej kwoty wstępu i jest o wiele mniej turystów :)
Wymoczeni, zmęczeni ciepełkiem dobijamy do godz. 21. Plan znalezienia przyjemnego miejsca na nocleg, mimo zjeżdżania z głównej drogi wiodącej dookoła jeziora w każdy możliwy zjazd, nie chciał się szybko zrealizować. Przez to trafiliśmy m.in. do jaskini z ciepłym jeziorem Grjotajga i przedzieraliśmy się przez stado owiec.
Jedna z ostatnich prób doprowadziła nas do wulkanu Hverfell. Wylądowaliśmy na parkingu u jego stóp, a wiodąca prosto na jego szczyt ścieżka śmiała nam się w twarz. Bez większego myślenia warto/nie warto, ruszyliśmy w górę. Widoki na okolicę jeziora o zachodzie słońca stanowiły idealne zakończenie tego długiego i obfitującego w masę atrakcji dnia :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz