Wizytę w stolicy Niemiec planowałam od kilku lat, ale zawsze z różnych dziwnych powodów była ona przekładana. Przypadkowe natrafienie na ofertę tanich biletów autobusowych w poniedziałek odmieniło plany na pierwszy weekend grudnia. Mała ilość czasu na zaplanowanie zwiedzania spowodowała, że głównym celem miało być tzw. "chłonięcie atmosfery miasta". Cel zrealizowaliśmy całkiem dobrze - wystarczyło przejść 50 km. Zakwasy również gwarantowane. Na szczęście obyło się bez odcisków :)
Jarmarki świąteczne to nie tylko możliwość dokonania zakupu ciekawych prezentów czy zjedzenia czegoś dobrego, ale przede wszystkim dobrej zabawy. Stereotypowy Niemiec staje się wówczas skory do zabaw i hulanek. W sąsiedztwie pięknie przystrojonych stoisk często znajdują się wesołe miasteczka!
Oczywiście zobaczyłam najważniejsze berlińskie zabytki. Kilka miejsc zaintrygowało mnie jednak wybitnie. Po pierwsze Reichstag - za jego szklaną kopułę, skonstruowaną tak, że tysiące turystów może podziwiać widoki z znajdującego się tu tarasu, a pracujący piętro niżej parlamentarzyści, za sprawą konstrukcji z tysięcy lusterek, mogą obradować w dużym stopniu przy świetle dziennym! No i to boskie spiralne podejście na samą górę :)
Po drugie Pomnik Pomordowanych Żydów Europy. Przed wyjazdem oglądnęłam wiele zdjęć tego miejsca, ale na miejscu i tak spotkało mnie zaskoczenie - falowane podłoże, którego w ogóle się nie spodziewałam. Mała rzecz, a tak bardzo potęguje odbiór symetrycznie ustawionych betonowych klocków odznaczających się różną wysokością.
Po czwarte Muzeum Żydowskie, za świetne dopasowanie architektury do funkcji, jakie ma on pełnić. Świetna jest instalacja Shallekhet (Falles Leaves) w Memory Voice. Na ostatnich dwóch poziomach nagromadzenie eksponatów jest tak duże, że rzetelne zapoznanie się z eksponatami zająć może spokojnie cały dzień. Projektant nowej części tego obiektu - Daniel Libeskind wykonał genialną robotę (polecam zarys koncepcji budynku do poczytania na wikipedii).
Eeeej, gdzie znalazłaś tego misia? Nie mogę go zlokalizować! ;)
OdpowiedzUsuńI gdzie się podziała kolejka do Weinachtszauber na Gendarmenmarkt? Była, kiedy byłam tam w sobotę z rodzicami. :)
(I tylko dla porządku - grzane wino to po niemiecku "Glühwein")
Misio jest na Gandermanmarket, na przeciwko tego wejścia do Weinachtszauber, przy którym nie było kolejki. Przy innych była ogromna, więc chyba to było nieczynne? ;) dzięki za poprawkę, mój niemiecki był używany ostatnio 6 lat temu i coś mi się pomiesza czasem ;D
UsuńBerlin... :) ja zbyt dużo o nim nie napisałam (http://turquoise-bullshit.blogspot.com/2012/11/moj-berlin.html), ze względu na to, że mój pobyt tam wiązał się z trochę innymi przeżyciami. Ale jadąc tam, rzeczywiście trzeba przede wszystkim "chłonąć atmosferę miasta", bo jest niepowtarzalna. Mogę polecić wszystkie te miejsca, które znalazły się na Twojej liście, to takie "must visit" w Berlinie :) Trzymaj się ciepło!
OdpowiedzUsuń