Podczas trzydniowego pobytu odwiedziliśmy Tatralandię, którą serdecznie odradzamy na długi weekend i o tej porze roku. Nic pasjonującego w tym jednym z najlepszych aquaparków w Europie nie zobaczyliśmy (ciekawszy jest aquapark Hotelu Gołębiewskiego w Karpaczu), a z nudy (bo wszędzie tłumy, a kolejki na zjeżdżalnie całkiem spore) wygrzaliśmy się w ciepłym baseniku, bo popływać też nie dało rady.
Punktem kuliminacyjnym naszego wyjazdu było oczywiście chodzenie po górach i tak dnia 12.11.2011 ruszyliśmy ok. 7 rano w góry. Wdrapaliśmy się na Nosal, dalej spacerek na Halę Gąsienicową, Przełęcz Świnicką i grzbietem przez kilka szczytów na Kasprowy, gdzie kolejka zawiozła nas do Kuźnic. Czysta rekreacja! Pogoda rewelacyjna - cieplutko jak nigdy. Warunki w górach dobre na południowych stokach, a tam gdzie nie docierają promyczki była zabawa! I tak wejście na Przełęcz Świnicką dostarczyło niemało emocji - spore oblodzenie, zbity śnieg i kamienie spadające z góry. Ale przeżyliśmy i nic sobie nie zrobiliśmy, w przeciwieństwie do ludzików, o których poczytać można tutaj. Kronika TOPRu wciąga niczym fascynująca powieść!
Na Kasprowym Wierchu istna rewia mody - Panie i Panowie (Ci wjeżdżający kolejką oczywiście) prezentowali krupówkowe zakupy, a Ci co postanowili zobaczyć trochę więcej niż standardowy widok i ruszyli grzbietem na sąsiednie szczyty, niczym prawdziwe kozice (zwłaszcza babeczki) w trzewikach (nie zabrakło obcasików) skakały po lekko oblodzonych kamyczkach trzymając mocno swoje torebeczki. Ci co postanowili schodzić z Kasprowego ładnie ślizgali się na dupie po ośnieżono-zlodowaciałej ścieżce ;] Poza tym Kasprowy jest doskonałym miejscem do obserwowania polskiego chamstwa - kto się pierwszy wepchnie ten lepszy i nie ważne czy to kolejka do kasy czy wagonik kolejki, a może i oblodzone schody. Zasada jest jedna: kto pierwszy, ten lepszy!
Jak to prawdziwi turyści odwiedziliśmy Krupówki, nie zaopatrzyliśmy się jednak w ciupagi, oscypki czy ciuszki z tatmtejszych sklepów, a jedynie zjedliśmy smaczną kolacyjką w lokalu o magicznej nazwie "Kasza Nasza". Miejsce bez specjalnego klimatu (trochę ciasne stoliki, żeby złożyć zamówienie trzeba wykręcić sobie głowę, bo kelnerka stanie dokładnie za twoim lewym barkiem, a nie z boku by widzieć twarz klienta), ale jedzonko jak najbardziej polecamy!
W drodze powrotnej odwiedziliśmy Kraków - szybki spacerek, czekoladka (bardzo słodka)i tiramisu w Wenzlu, zakup gazetek i śmigamy dalej do naszej poznańskiej norki!
Tatry
Krupówki
Kraków
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz