Hamburg był pierwszym celem małego sierpniowego tripa. Z wielu miejsc, które planowałam zobaczyć, widziałam zaledwie kilka. Nie ma jak chwilę przed wyjazdem, wcześnie rano znaleźć flaka. Nie ma też co liczyć, że w święto o 6 rano w Poznaniu znajdzie się czynną wulkanizację. Można za to zrobić jak Robcio. Dzwonić do każdego zakładu wulkanizacyjnego w sąsiedztwie zjazdu z A2, obudzić właściciela i liczyć, że nie ogarnie, że dziś ma wolne :) Udało się tak z gościem z Rzepina. Nasze szczęście, że był honorowy i jak się umówił, to słowa dotrzymał.
Gdy już w wreszcie dotarliśmy do Hamburga czasu było nie wiele. Zwiedzania Miniatur Wunderlandu nie mogłam sobie odpuścić. Zrezygnować za to musiałam z wielu innych miejsc, które mam nadzieję nie zawiodą mnie następnym razem, gdy będę jechać w odwiedziny do cioci w Lubece. Hamburg szybko podbił moje serducho. Praktycznie od samego wjazdu do miasta, zobaczeniu wielkiego jeziora Alster i masy uśmiechniętych Niemców. Od razu aktywowało sie pozytywne nastawienie. Tym większy jest mój żal, że tak mało czasu mogliśmy poświecić na spacer po mieście.
Moment, kiedy w Polsce na szeroką skalę będą miały miejsca takie rewitalizacje jak w Niemczech, będzie dla mnie wielką radością. Póki jednak pozostaje to w sferze marzeń, pozostaje mi wzdychać i piać zachwyty nad dokonaniami naszego zachodniego sąsiada. Wyspa Spichrzów (Speicherstadt) to ogromny zespół spichrzów, gdzie obok starych, odrestaurowanych budynków z XVIII i XIX w. stoją zupełnie nówki sztuki. Nowa zabudowa tworzy nowoczesną dzielnicę miasta - Hafencity, w której docelowo, do połowy 2020 r., utworzone mają zostać 40 tys. miejsca pracy i mieszkania dla 12 tys. osób. Całość robi niesamowite wrażenie i daje do myślenia nad niemieckim rozmachem.