3 grudnia 2015

Islandia #11 - Reykjavik i Akureyri

Żeby uznać jakieś miasto na Islandii za duże trzeba być chyba szaleńcem. Albo nigdy nie być w dużym mieście, nawet polskim. Poznań, Warszawa, Wrocław czy Gdańsk to są duże miasta. Nie ma co wspominać o tych największych w Europie - Moskwie, Londynie czy Paryżu. Na Islandii duże miasto to 120 tys. mieszkańców + 80 tys. mieszkańców na przedmieściach. Te 200 tysięcy mieszkańców to 60% mieszkańców wyspy i żyje na obszarze może porównywalnym do połowy obszaru aglomeracji poznańskiej. Taki właśnie jest region Reykjaviku. 

Jeszcze lepszą statystyką odznacza się Akureyri, miasteczko silnie promujące się na północną stolicę Islandii. Żyje w nim 18 tys. mieszkańców czyli tyle co w przeciętnym małym miasteczku w Polsce, takim np. Hrubieszowie, Międzyrzeczu czy Kostrzyniu nad Odrą.

Schemat centrum miasteczka jest taki sam. Jest kościół - w Reykjaviku słynny Hallgrímskirkja, którego kształt nawiązywać ma do bazaltowych słupów, a w Akureyri - zlokalizowany na wzniesieniu Akureyrarkirkja. A gdzieś w pobliżu kościołów znajdują się kolorowe uliczki. Kolorowe elewacje budynków, fajne aranżacje witryn, kolorowe kwiatki, kupa street artu, hipsterskie knajpki i mamy przepis na cieszące oczy turystów miasteczko. Minusik jest tylko jeden - atrakcji znaleźć można tylko na kilka godzin, później polecam wracać w islandzką przyrodę :) 

Reykjavik

















Akureyri 








25 listopada 2015

Islandia #10 - Ciepła rzeka

Jest takie miasteczko na Islandii, które słynie z tego, że ma ciepłą rzekę. Nazywa się Hveragerði, a jej okolica to obszar intensywnej działalności geotermalnej. W miasteczku znajduje się park geotermalny, ale nie ma w nim nic ciekawego. Nie traćcie czasu i pieniędzy. Można sobie tam co najwyżej w kociołku zagotować jajko na wędce (taka atrakcja dla turystów), ale po co? Skoro po prawdziwą magię trzeba udać się kawałek drogi dalej. Jedzie się na  północny kraniec miejscowości, a później przez godzinkę drepcze do Gufudalsvöllur. Wikipedia donosi, ze po polsku jest to Dolina Pary. I jak dla mnie jedyne miejsce warte uwagi, które nie będziecie chcieli opuszczać. 

Na kąpiel w ciepłej rzece udaliśmy się o 23 w nocy, więc już zmęczona dreptałam po czerwonej, glinianej ziemi pokonując kolejne pagórki z nadzieją, że może internety się mylą i nie trzeba iść tam godziny. Trzeba, dokładnie 1 godzinę i 5 minut. Później pojawiają się kłęby pary, trochę kociołków błotnych, no i jest rzeka, która paruje. Kąpielisko w ciepłej rzece jest na samym końcu. Kiedy pojawią się drewniane kładki i kilka przebieralni, to na bank jesteś we właściwym miejscu.  

Teraz trzeba zrzucić w ślad za innymi turystami trekkingowe łaszki i wskoczyć do rzeki. Im wyżej biegu rzeki, tym cieplej. W najdalszym miejscu rzeka jest prawie jak wrzątek. Trzeba potestować różne miejsca w rzece i odnaleźć swój komfort cieplny. Niby łatwe, ale radzę być dobrym obserwatorem. Te najlepsze miejscówki, często w specjalnie utworzonych z kamieni basenikach, są zajęte. Sprytem trzeba je zdobyć. Rozsiąść się obok i liczyć, że komuś innemu nie do końca będzie pasować Twoje towarzystwo.  Czasem dłużej, czasem krócej, ale działa. Sprawdzone!  

Po godzinnej kąpieli czuć się można jak po dobrej, mocnej saunie. Jednak różnica jest spora. Nie siedzi się w małym, drewnianym, zamkniętym pomieszczeniu, a na otwartej przestrzeni, dookoła rośnie trawa i widać góry. Czysta natura, świetne doświadczenie. Bardzo polecam :)  








21 listopada 2015

Bella Skyway Festival

Z końca jesieni pora przenieść się na koniec lata. Wylądowaliśmy w Toruniu na festiwalu, w którym chciałam uczestniczyć od kiedy się zorientowałam, że taki jest i to blisko mojej rodzinnej miejscowości. Bella Skyway Festival mający na celu prezentację sztuki światła odbywa się od 2009 roku, wyrobił sobie już rozgłos, a uzyskana nagroda Polskiej Organizacji Turystycznej za Najlepszy Produkt Turystyczny 2014 r., spowodowała, że tegoroczna edycja musiała wypełnić toruńską starówkę po brzegi. Już sam dojazd do hotelu zaserwował dobre pół godziny stania w korku. Później było przemieszczanie się w znacznym ścisku i momentami trzeba było wykazać się sporą wytrzymałością fizyczną i psychiczną :) Co fajnego udało mi się zobaczyć podczas festiwalu? Nie wszystko, ale wystarczająco by chcieć tam jeszcze kiedyś przyjechać. Niektóre instalacje podobały się bardziej, inne mniej, a do części nie dotarliśmy. Moim numerem jeden okazał się pokaz wideomappingu na budynku Collegium Maximum UMK, dzięki któremu jego fasada zmieniała się na tysiące sposobów w czasie kilkuminutowego pokazu. Ciekawe były też podświetlane chmurki. :)







11 listopada 2015

Isle of Skye

Wieczorem dojeżdżamy na wyspę Skye. Nocleg mamy w Kyleakin - pierwszej miejscowości po przejeździe przez most. Żeby zobaczyć jak najwięcej wyspy przed powrotem do Glasgow, planowanym w połowie następnego dnia, szybko idziemy spać. Zdarza się cud (łóżko z nami nie wygrało) i już przed świtem wsuwając kanapki z Tesco oczekujemy na spektakl zwany wschodem słońca :)




Gdy Szkoci ze Skye jadą do pracy, my jedziemy zwiedzać ich wyspę. Pierwsze godziny mijają nam w pięknym słońcu. Miękkie światło wzmacnia soczysty kolor żółtych traw, które są dla mnie (zaraz po wrzosowiskach) drugim hitem tego wyjazdu. Na trasie znajduje się kilka punktów postojowych, więc z wielką radością pstrykam fotki. Mogłabym łapać po 30 ujęć tego samego zbocza z różnych, niewiele się różniących perspektyw, ale znudzony Robert jasno daje znać, że czas nam ucieka..




Dojeżdżamy do Portree. To największe miasto na wyspie, które słynie chyba tylko z tego, że ma kolorowe domki nad zatoką. Zawsze coś, ale nie na tyle, żeby tracić czas na dłuższe spacery :) Pstryk, pstryk i już jesteśmy na drodze A855 w kierunku Staffin. Plan mam tylko jeden - objechać półwysp Trotternish, ten wychodzący najbardziej na północ, uznawany za bardzo malowniczy.



Najważniejszą atrakcję na półwyspie jest skaliste, pochodzenia wulkanicznego wzgórze Storr, u podnóża którego zostawić można auto i wyruszyć na wspinaczkę. Nie robimy całej trasy na najwyższy szczyt Storr, ale dochodzimy do najsłynniejszego ostańca - Old Man of Storr. Rozciągające się widoki zadawalają moje oczy :)











Po powrocie do parkingu (2,5 h później) okazuje się, że pogoda zamierza zmienić się w prawdziwie szkocką. Nie marnujemy czasu i jedziemy dalej na północ, zatrzymując się co chwilę przy kolejnych atrakcjach. Rytm podróży wyznaczały nam pojawiające się co kilka km parkingi. Z fajnych miejsc na wspomnienie zasługuje wodospadzik Mealt Falls spadający z klifów Kilt Rocks. Zdecydowanie wyróżniał się on spośród innych zielono-łąkowo-klifowo-wzgórzowych widoczków :) 











To by było na tyle Szkocji. Jeśli chodzi o informacje praktyczne, to nie mam się czym dzielić. Nie weszłam w posiadanie magicznych sztuczek na tanią Szkocję, więc ponowie apel z ostatniego posta: wiecie jak, dajcie znać :) 

architektura (8) art (6) bieganie (2) Bułgaria (2) Chorwacja (1) Czechy (6) Dania (2) Deutschland (9) dolnośląskie (20) dziwy (2) Estonia (1) etno (2) event (9) film (5) Francja (7) góry (34) Grudziądz (16) Gruzja (6) Islandia (11) jesień (12) kajak (2) Karkonosze (5) koty (8) kuchnia (3) kujawsko-pomorskie (18) lato (8) Litwa (1) lubelskie (1) Łotwa (1) łódzkie (1) majówka (8) małopolskie (9) Maroko (14) mazowieckie (5) narty (10) okolice Poznania (5) party (2) PKP (2) podlaskie (12) pomorskie (7) Portugalia (14) Poznań (43) R. (20) rodzinka (6) Rosja (24) rower (17) rozkminki (9) Rumunia (3) samo życie (42) Słowenia (1) sport (10) szkolenia (1) Szwecja (1) śląskie (1) świętokrzyskie (6) Tatry (6) Toruń (3) UK (10) Ukraina (2) warmińsko-mazurskie (3) wielkopolskie (7) wiosna (8) Włochy (6) zachodniopomorskie (2) zamki (6) zima (16) zwierzaki (7)

Obserwatorzy